Uwielbiała przy nim lezeć, w jego silnych ramionach. Miał sporo tatuaży, okręty i kotwice, podniecało ją to. Od kiedy była nastolatką, żaden mężczyzna, którego znała, nie nosił tatuaży, sunęła po ich konturach opuszkiem palca, czubkien języka. Zasypiała z głową na jego klatce piersiowej w stanie absolutnego spokoju, budziła się niemrawa i zaspana, zaplątana w jego ciało. Czasem wyobrażała sobie ich bliskość jako scenę w filmie science fiction — że są dwoma organizmami, które żyją jeden z drugiego, wysysali z siebie nawzajem najbardziej skoncentrowane poczucie bliskości, jakiego doznała.
Wytwarzanie bliskości należało do wielkich tajemnic człowieka — a przy tym była to taka piękna tajemnica, taka pierwotna, taka rozedrgana i intymna: cicha zgoda na to, że obok siebie leży dwoje ludzi tak bardzo autentycznych wobec siebie jak to tylko możliwe. Właśnie kiedy leżała obok Andersa, wszystko zdawało jej się autentyczne jak nigdy wcześniej. W tych chwilach go kochała. „Inaczej nie moglibyśmy tak odpoczywać jedno w drugim — myślała. — Inaczej nie byłoby tego intymnego uczucia pozbawionego skóry”.
- O zmierzchu Therese Bohman
Reposted from misery